Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/81

Ta strona została przepisana.

odważyć, gdy drgnął, posłyszawszy obok siebie jakiś szmer.
Flora stała tuż, patrząc, jak on. Ciekawa była zawsze wypadków, niech tylko powiedziano, że bydlę albo człowiek przejechany został przez pociąg, z pewnością zaraz tam była.
Ubrała się na nowo, chciała zobaczyć trupa, o którym mówił ojciec.
Ale po pierwszem spojrzeniu nie zawahała się wcale.
Jedną ręką podniosła latarnię, drugą ujęła za głowę i odwróciła ją.
— Strzeż się, nie wolno — wyszeptał Jakób.
Ale ona wzruszyła ramionami.
I głowa ukazała się w blasku żółtym, głowa starca, z dużym nosem, oczyma niebieskiemi, szeroko rozwartemi.
Poniżej podbródka zionęła rana, okropna, głęboki otwór, przerżnięcie szyi, rana rozorana, jakgdyby w niej nóż się obrócił.
Krew płynęła najobficiej po prawej stronie piersi. Na lewej stronie, w dziurce od paltota, wstążka orderu komandora wydawała się cała bryłką skrzepłej krwi.
Flora wydała lekki okrzyk zdziwienia.
— A! to stary!
Jakób, nachylony, tak, jak ona, zbliżał się, włosy mieszając z jej włosami, ażeby lepiej widzieć; dusił się, dławił na ten widok.
Mimowolnie powtórzył:
— Stary... stary...
— Tak, stary Grandmorrin... Prezes.
Przez chwilę jeszcze przyglądała się tej twarzy bladej, ustom wykrzywionym, oczom rozszerzonym, w przerażeniu.