Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/89

Ta strona została przepisana.

mi, klejącemi się od snu, przy ciągłem popychaniu się, musiał się podwajać, myślą nawet nie należał do siebie.
Potem, gdy pociąg osobowo-towarowy odszedł, platforma znów opustoszała.
Wtedy udał się do dróżnika, dla upewnienia się, czy wszystko w porządku znajduje się w tej stronie, gdyż inny pociąg przybywał prosto z Paryża, a nawet już się opóźniał.
Wrócił, ażeby obecnym być przy wysiadaniu, czekał, aż tłum podróżnych odda bilety i rozproszy się w omnibusach hotelowych, które naówczas czekały przy platformie, oddzielone od plantu tylko sztachetami.
I wtedy dopiero mógł odpocząć przez chwilę, na stacji, która stała się pustą i milczącą.
Szósta godzina biła.
Roubaud wyszedł z przykrytej dachem platformy i na otwarłem powietrzu, mając przed sobą wolną przestrzeń, podniósł głowę, odetchnął, widząc, że się rozwidnia nareszcie.
Wiatr od strony morza ostatnie rozwiał mgły, zajaśniał pogodny poranek pięknego dnia.
Spojrzał najpierw w stronę Ingouville, aż do drzew cmentarza, odbijających ciemną masą na blednącem niebie; potem, zwróciwszy się ku południowi i zachodowi, zauważył ponad morzem ulatniające się resztki pierzastych obłoczków mgły, rozpływające się na horyzoncie, gdy cały wschód począł rumienić się blaskami wstającego słońca.
Ruchem machinalnym zdjął z głowy czapkę, wyszytą szychem srebrnym, jakby chciał orzeźwić czoło świeżem i czystem powietrzem.
Ten widnokrąg, do którego tak przywykł, rozległa płaszczyzna obszarów stacji, całe miasto nawet