zdawało się go uspakajać, przywracać go spokojowi codziennej pracy, powszedniej, wiecznie tej samej.
Ponad murami ulicy Karola Lafitte dymiły kominy fabryczne, widniały ogromne stosy węgli magazynowych, wzdłuż Vauban.
A już wszczynał się gwar.
Gwizdania pociągów, szum przebudzenia się, zapach fal, przynoszony wiatrem, przypomniały jego myślom uroczystość na dziś zapowiedzianą, ten okręt, który miano spuścić na wodę, a przy którym tłum będzie się tłoczył i gniótł.
Kiedy Roubaud powrócił pod platformę przykrytą, zastał służbę, szykującą pociąg pospieszny na godzinę 6 minut 40, i zdawało mu się, że robotnicy wytaczają wagon numer 293.
Wtedy znikł w nim odrazu wszystek spokój, pozyskany dzięki orzeźwiającemu powietrzu.
— Kroćset tysięcy! tylko nie ten wagon! dajcie mu spokój! On pojedzie dopiero wieczorem.
Nadkonduktor tłómaczył mu, że posuwano tylko wagon, ażeby zabrać stojący po za nim.
Ale on nie słyszał nic, ogłuszony uniesieniem niezmiernem.
— Gałgany! idjoci! mówiłem wam, ażebyście nie ruszali!
Kiedy nareszcie zrozumiał, gniew jego spadł na niedogodności stacji, gdzie nie można było obrócić wagonu.
Rzeczywiście stacja, zbudowana, jedna z najpierwszych na całej linji, była zbyt mała, niegodna Hawru, ze starą remizą drewnianą, dachem drewnianym, przykrytym blachą, wązkiemi szybkami, budynkami nagiemi i smutnemi, wszędzie wymagającemi odnowienia.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/90
Ta strona została przepisana.