— To wstyd, nie wiem doprawdy, dlaczego Towarzystwo jeszcze tego nie zwaliło!
Ludzie przy pociągu patrzyli na niego, dziwiąc się, że mówi tak śmiało, on, który się odznaczał zwykle tak ścisłą uległością.
Sam się też spostrzegł i zaraz zamilkł.
Odtąd, milczący, sztywny, pilnował ustawiania wagonów. Zmarszczka niezadowolenia przerzynała mu czoło niskie, gdy twarz okrągła i rumiana, najeżona brodą rudawą, nabierała cechy głębokiej woli.
Odtąd Roubaud już miał wszystką zimną krew.
Czynnie zajął się pociągiem pospiesznym, kontrolował każdy szczegół. Zaprzęganie wydało mu się złem, żądał, ażeby wagony połączono w jego oczach.
Matka z dwiema córkami, które bywały u jego żony, chciały, ażeby je usadowił w oddzielnym przedziale dla kobiet.
Potem, przed zagwizdaniem na znak odjazdu, upewnił się jeszcze co do dobrego porządku w pociągu, i patrzył na niego długo, jak się oddalał, tem jasnem spojrzeniem ludzi, których chwilowe roztargnienie może pozbawić życia tylu ludzi.
Zresztą natychmiast musiał przejść przez szyny, dla przyjęcia pociągu z Rouen, wjeżdżającego na stację.
Właśnie znajdował się w nim urzędnik pocztowy, z którym codzień, opowiadali sobie nowości.
Podczas poranku, tak pracowitego, był to krótki wypoczynek, prawie kwadrans, w ciągu którego mógł swobodnie oddychać, bo nie wzywało go żadne pilne zajęcie.
I tego poranku, jak zwykle, zapalił papierosa, rozmawiał bardzo wesoło.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/91
Ta strona została przepisana.