rzył się wypadek, zapomniałem... I pojedziesz pan dopiero wieczorem? Urlop na dwadzieścia cztery godzin, dobra gratka, co?
— Dobra gratka — powtórzył tamten, nie całkiem jeszcze wytrzeźwiony po wczorajszej pijatyce.
Ze wsi, w pobliżu Rouen, wstąpił zamłodu na kolej, jako robotnik ślusarski.
Potem, w trzydziestym roku życia, sprzykrzywszy sobie warsztaty, chciał zostać palaczem, ażeby później awansować na mechanika; wtedy to ożenił się z Wiktorją z tej samej wsi, co i on.
Lata jednak biegły, a on wciąż był palaczem, i teraz nigdy nie zostanie mechanikiem, bo się źle prowadzi, pije, za kobietami lata.
Dwadzieścia razy wydalonoby go ze służby, gdyby nie miał protekcji prezesa Grandmorrina, i gdyby się nie przyzwyczajono do jego wad, które wynagradzał dobrym zawsze humorem i doświadczeniem wytrawnego robotnika.
Rzeczywiście obawiać się go należało tylko wtedy, gdy się upił, bo wówczas zamieniał się w prawdziwego brutala, gotowego do wszelkich awantur.
— Cóż, widziałeś się pan z moją żoną? — zapytał znowu, szczerząc zęby w głupkowatym śmiechu.
— Tak, widzieliśmy się z nią — odpowiedział pomocnik zawiadowcy. — Nawet jedliśmy śniadanie w jej pokoju... A! dzielną masz kobietę za żonę, mój Pecqueux! Wstydź się, powinieneś być jej wiernym.
Palacz zaśmiał się jeszcze rubaszniej.
— O! tak każdy potrafi gadać! Ale kiedy ona chce, ażebym się bawił.
To prawda, Wiktorją, starsza od niego o dwa
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/95
Ta strona została przepisana.