Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/100

Ta strona została przepisana.

czasie biegu. Wydawali jej się dziwnymi. Nie tak ona sobie ich wyobrażała, jakkolwiek widziała tylko ich twarze.
Co do reszty, ci byli dla niej zupełnie obcymi. To stworzenia innej rasy, może nawet nie z tej ziemi; spadli z nieba i wnosili do jej kuchni nowe myśli, zwyczaje, ubrania, o których nawet nie marzyła.
Gruba angielka opowiadała młodej żonie kupca, iż jedzie do Indji, gdzie ma syna na stanowisku wysokiego urzędnika, ta zaś żartowała, iż takie nieszczęście prześladuje ją w podróży przedsięwziętej po raz pierwszy w celu towarzyszenia mężowi, jeżdżącemu dwa razy na rok do Londynu.
Wszyscy zaś na różny sposób przeklinali to położenie obecne, stawiając sobie zapytania, jak to długo trwać będzie? Trzeba przecie jeść, trzeba spać?... jak się to zrobi... Boże!... Boże!...
Flora słuchała tego wszystkiego niema i nieruchoma. Spotkawszy spojrzenie Seweryny siedzącej na krześle koło ognia, dała jej znak głową, aby przeszła do drugiej izby, obok położonej. Sama też wyszła pospiesznie.
— Mamo! Pani Roubaud jest tutaj — odezwała się, wchodząc i poprzedzając Sewerynę — czy nie masz jej nic do powiedzenia.
Ciotka Phasia leżała pożółkła, z nogami opuchniętemi, tak chora, że od piętnastu dni nie ruszała się z łóżka.
W izbie ubogiej, ogrzewanej piecem żelaznym, z którego wydobywało się duszne, gorące powietrze, spędzała całe godziny, myśląc wciąż o jednem i tem samem.
Jedyną rozrywkę stanowił dla niej turkot pociągów, przebiegających szybko przed domem.