Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/101

Ta strona została przepisana.

— A! Pani Roubaud! — mruczała niewyraźnie — dobrze, dobrze...
Flora opowiedziała jej o wypadku, jaki zatrzymał pociąg pośpieszny w wąwozie, o tych ludziach, których sprowadziła do sąsiedniego pokoju.
Słuchała wszystkiego, nie zdradzając najmniejszym ruchem, iż opowiadanie to czyni na niej jakiekolwiek wrażenie.
— Dobrze... dobrze... — powtarzała monotonnie głosem znużonym.
Po chwili jednak podniosła głową, jakby sobie coś przypomniała i rzekła do Flory:
— Jeśli pani chce dom swój obejrzeć, to klucze są, jak wiesz, na kołku przy szafie.
Seweryna nie miała do tego jednak najmniejszej ochoty. Drżenie chwilowe przebiegło ją na myśl wstąpienia do Croix-de-Maufras, szczególnie dziś, po tym śniegu, wśród wilgotnej pogody.
Nie!... niel... niema tam nic do zobaczenia!... Woli tu zaczekać. Tutaj przynajmniej ciepło.
— A więc usiądź pani, rozgość się — mówiło Flora — zawszeć tu lepiej niż w tamtej izbie. Zresztą, niema u nas dość chleba, aby ich wszystkich zadowolić, gdy tymczasem dla pani, jeśli jesteś głodna, znajdzie się zawsze kawałek.
Podsunęła krzesło Sewerynie i wogóle starała się okazać mniej dziką, niż poprzednio.
Wzrok jej jednak nie schodził z młodej kobiety; patrzyła na nią wciąż, jakby chciała znaleźć tam odpowiedź na pytanie, stawiane już sobie od dłuższego czasu.
Dlatego też czuła konieczną potrzebę patrzenia na nią, dotykania jej; musi się wkońcu dowiedzieć.
Seweryna podziękowała i usiadła na krześle.