Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/106

Ta strona została przepisana.

Phasia posiniała z bojaźni; przedstawiała ona widok kolosa, ulegającego mimowolnie bojaźni strasznej wobec drobnego robaka, podcinającego jego życie.
Misard, wszedłszy, spostrzegł ich w tej chwili jedno obok drugiego. Spojrzeniem odgadł o czem mówili. W tej chwili jednak udał, iż nie widzi wcale Jakóba.
Odedrzwi, zwrócił się wprost do Seweryny, przybrawszy postać sługi uniżonego, i odezwał się głosem, jak mógł najłagodniejszym:
— Sądziłem, że pani zechce skorzystać ze sposobności i rzuci choć okiem na swą własność. Wymknąłem się więc na chwilę od pracy przy pociągu. Jeśli pani żąda, abym jej towarzyszył...
Seweryna powtórnie odmówiła, on zaś ciągnął dalej głosem płaczliwym:
— Pani była prawdopodobnie zdziwiona zupełnym brakiem owoców... Wszystkie były robaczywe... wszystkie!... nie opłaciło się nawet ich zbierać... Oprócz tego nadeszła burza straszna, poczyniła wielkie szkody, połamała gałęzie... A! to bardzo smutne, że pani nie może sprzedać!... Był tu jakiś pan, żądał aby wszystko było ponaprawiane. Zresztą jestem ciągle na usługi pani... pilnuję tego, jakby to była moja własność, i pani może mi wierzyć, iż gospodaruję tak, jakby pani sama gospodarowała.
Następnie, chciał jej koniecznie ofiarować trochę chleba i owoców, jabłek, gruszek z jego ogrodu.
Te jakoś, szczęśliwym wypadkiem, nie były robaczywe.
Seweryna przyjęła.
Misard, przechodząc przez kuchnię, zapewnił podróżnych, że odgarnianie śniegu wciąż postępuje;