Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/108

Ta strona została przepisana.

kwadrans czasu, prędko jednakże wracali przeziębnięci, drżący.
Powoli niemoc ogólna się zwiększała. Głód źle zaspokojony, znużenie powiększone niecierpliwością, wszystko to nadawało towarzystwu wygląd rozbitków, rzuconych wskutek burzy na odludną wyspę.
Misard, wchodząc i wychodząc kilkakrotnie, nie zawsze zamykał drzwi za sobą.
Phasia przyglądała się też z ciekawością tym ludziom, których widziała tylko przemykających z szybkością błyskawicy przed oknami ich domu.
Od roku, odkąd jej spacer ograniczał się od łóżka do krzesła pod progiem, widziała obce twarze tylko w oknach wagonów. Skarżyła się nieraz na ten kraj odludny, do którego nigdy ludzka noga nie zawita a teraz nagle ujrzała przed sobą tak liczne towarzystwo, nieoczekiwane, spadłe jakby z nieba.
I myśleć, że pomiędzy tylu ludźmi, śpieszącymi za swymi interesami, ani jeden nie przeczuwa tego co się tu dzieje, nie wie nic o proszku, przymuszanym do soli. Myśl ta ciężyła jej na sercu.
Pytała się, czy Bóg pozwala na to, aby podobna podłość, podobna zbrodnia, jakiej się na niej dopuszczano, miała pozostać w ukryciu.
Nieraz też zastanawiało ją, iż tyle setek, tyle tysięcy ludzi pędzi koło ich domu, nie przypuszczając nawet, że tam wewnątrz dokonywa się morderstwo, pocichu bez najmniejszego hałasu.
To też teraz patrzyła na nich uważnie, przyglądała się jednemu po drugim, słuchała, co mówią i przyszła do przekonania, że gdy się jest tak zajętym jak oni, nic dziwnego, że się przechodzi mimo podłości, nie zwracając na nią uwagi,nime wiedząc o niej.