Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/112

Ta strona została przepisana.

oparła się na ramieniu młodzieńca z Hawru i usnęła.
Mąż jej nie zwracał na to uwagi.
W tem pustkowiu znikły wszelkie konwenanse, możliwa wygoda zastąpiła miejsce przyzwoitości.
Izba wyziębła, wszyscy dygotali, a nikomu nie chciało się przyłożyć drzewa do ognia na kominie, który wygasł prawie zupełnie.
Amerykanin wyszedł, sądząc, iż daleko wygodniej mu będzie na ławce w wagonie.
Obecnie wszyscy żałowali, że tu przyszli. Lepiej było zostać w pociągu. Byliby przynajmniej wiedzieli, co się dzieje, niepewność pod tym względem nie wpływała wcale uspakajająco.
Stara angielka również chciała powrócić do wagonu. Tam przynajmniej będzie się mogła przespać. Z trudnością wyperswadowano jej ten zamiar.
Kiedy się zmierzchło zupełnie, zapalono jakąś lichą świeczkę. Światło jej rzucało nikłe promienie tylko na tę część stołu, na której była umieszczona, reszta izby pogrążona w półcieniu jeszcze bardziej wydawała się ponurą. Czarna rozpacz ogarnęła całe towarzystwo.
Na dole jednak w wąwozie ukończono czyszczenie drogi. Żołnierze umiatali już ostatecznie szyny przed maszyną, która prawie gotowa była do wyruszenia.
Jakób i Pecqueux zajęli swoje stanowiska.
Śnieg przestał padać, maszynista odzyskał nadzieję. Ozil zapewniał go, że po drugiej stronie tunelu, na drodze do Malauney, śnieg jest o wiele mniejszy.
Jakób niespokojny pytał jeszcze raz.
— Przeszedłeś pieszo cały tunel? Czy po obu stronach droga jest możliwa?
— Ależ mówię przecie, że zupełnie prawie