Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/117

Ta strona została przepisana.

Będzie jej wygodniej, aniżeli w sąsiednim hotelu, zostanie przez noc i dzień cały do wieczora jakby u siebie w domu.
Jakób zastanowił się nad tą propozycją tembardziej że zaczął się już kłopotać, dokąd poprowadzi Sewerynę.
Kiedy przybyli do Paryża, Seweryna, wysiadłszy z wagonu, podeszła do maszyny.
Jakób przedstawił jej propozycję palacza i radził, aby przyjęła, podając równocześnie klucz od mieszkania, który mu Pecqueux już przedtem oddał.
Seweryna wahała się, nie chciała przyjąć tej ofiary, zażenowana uśmiechem palacza, zdradzającym wyraźnie, iż wie dobrze o wszystkiem.
— Nie, nie... mam kuzynkę, ta pościele mi materac na ziemi.
— Ale poco to włóczyć się Bóg wie gdzie po nocy — przerwał Pecqueux z miną uśmiechniętą — pokój pod nosem prawie, łóżko wygodne, a szerokie!... cztery osoby pomieścićby się mogły.
Jakób poparł wzrokiem słowa palacza.
Nareszcie zgodziła się i wzięła klucz z rąk Jakóba, który, żegnając się, szepnął jej pocichu:
— Czekaj na mnie.
Seweryna potrzebowała tylko przejść ulicę Amsterdamską i skręcić w przecznicę, aby się znaleźć w domu, gdzie mieszkał Pecqueux.
Na szczęście brama była jeszcze otwarta. Weszła niewidziana przez nikogo; odźwierna tak była zajęta partją domina, którą rozgrywała ze swą sąsiadką, iż nie zwracała wcale uwagi na wchodzących.
Pocichu przeszła schody, a przybywszy na czwarte piętro, znalazła się przed mieszkaniem mamy Wiktorji.