Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/118

Ta strona została przepisana.

Otworzyła drzwi powoli, cichuteńko, tak, że nikt z mieszkających obok nie mógł jej widzieć.
Tylko przechodząc przez trzecie piętro, słyszała śpiewy i śmiechy u Dauvergne’ów. Był to zapewne dzień przyjęcia u dwóch sióstr; bawiono się, śmiano, śpiewano i grano z przyjaciółkami, odwiedzającemi ich raz na tydzień.
Nawet teraz, zamknąwszy drzwi za sobą, Seweryna usłyszała dźwięki niewyraźne, jakby wydobywające się z pod podłogi.
W pokoju ciemność panowała zupełna i sprawiła przykre wrażenie na Sewerynie, zwłaszcza, gdy kukułka na zegarze odezwała się, znacząc godzinę jedenastą. Głos ten był znany jej dobrze.
Powoli oczy jej przyzwyczaiły się do tej ciemności. Na przeciwległej ścianie zarysowały się wyraźnie okna, przez które odbijało się na suficie cokolwiek światła.
Zorjentowała się wkrótce, postąpiła w stronę, gdzie stał kredens i szukała na nim zapałek, gdyż przypomniała sobie, że je tam kiedyś w kącie widziała. Rzeczywiście znalazła je w tem samem miejscu.
Trudniej poszło z wyszukaniem kawałka świecy, ale i ta się znalazła, nie cała wprawdzie, maleńki tylko kawałeczek leżał w kącie szuflady.
Zaświeciwszy ten mały kawałeczek, obejrzała się po całym pokoju, jakby chciała się przekonać, czy rzeczywiście jest sama.
Poznawała każdy przedmiot, okrągły stolik, przy którym jadła kolację z mężem, łóżko, nakryte kołdrą bawełnianą, na którem ją tak bił pięściami. Wszystko to samo i w tem samem miejscu, nic a nic się nie zmieniło od dziesięciu miesięcy, odkąd tu nie była.