Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/119

Ta strona została przepisana.

Powoli Seweryna zrzuciła kapelusz, lecz gdy zdjęła i płaszcz, zaczęła dygotać z zimna.
Pokój oddawna był nieopalany. Obok pieca spostrzegła skrzynkę z węglem i trochę drzewa, przygotowanego na podpałkę.
W jednej chwili postanowiła, nie rozbierając się dalej, rozpalić ogień. Bawiło ją to, odpędzało złe myśli, jakie ją na wspomnienie chwili w tem mieszkaniu ubiegłej dręczyć zaczynały. Z uśmiechem zabrała się do spełnienia tego zamiaru.
Wkrótce ciepło rozchodzić się zaczęło od pieca, Seweryna rozebrała się i zaczęła gospodarować w mieszkaniu. Ustawiła krzesła, według swego gustu, otworzyła szafę z bielizną, wyjęła prześcieradło i zasłała niem łóżko.
Przy czynności tej sprawdziła słowa palacza, łóżko było rzeczywiście szerokie i nawet miała nieco trudu z założeniem prześcieradła.
Jedna rzecz ją tylko martwiła, a mianowicie, że w kredensie nie było ani znaku żadnych zapasów spożywczych. Pecqueux, bezwątpienia, gospodarując tu od tygodnia, wymiótł wszystko do ostatniej okruszyny.
Zupełnie tak samo jak i ze światłem. Daremnie szukała po wszystkich kątach. Oprócz tego małego kawałeczka świeczki, nic nigdzie nie znalazła.
Zresztą mniejsza o to. Położywszy się do łóżka można się obejść bez świecy.
W pokoju zrobiło się trochę za gorąco.
Seweryna kręciła się tu i owdzie, wesoło ożywiona, wreszcie stanęła na środku, chcąc zobaczyć, czy czego nie brak na przyjęcie Jakóba.
— Dlaczego on jednak tak długo czekać każe na siebie? — myślała.