Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/12

Ta strona została przepisana.

inaczej, przedstawiała mu ją większą, silniejsza potężniejszą.
Może ona nietylko dopomagała, ale nawet uderzyła.
Był o tem przekonany, bez żadnego nawet dowodu.
A odtąd wydała mu się niezwykłą kobietą, nie taką, jak inne.
Teraz oboje rozmawiali wesoło, jak para młodych ludzi, którzy się tylko co poznali i zaczynają się już kochać.
— Daj mi pani rękę, niech ją rozgrzeję.
— O! nie, nie tutaj. Mógłby nas kto zobaczyć.
— Kto? przecie jesteśmy sami... A zresztą coby to szkodziło. Dzieci nie rozumieją...
— Spodziewam się.
Śmiała się szczerze, z radości, że jest uratowana.
Chłopca tego nie kochała; była tego zupełnie pewną, jeżeliby przyrzekła, już myślała, jakby nie dotrzymać.
Wyglądał tak potulnie, może nie będzie się naprzykrzał, i wszystko da się załatwić bardzo dobrze.
Więc zgoda, jesteśmy koledzy, a nic w tem złego nie mogą widzieć ani inni, ani mój mąż... Teraz puść mi pan rękę i nie patrz tak na mnie, bo sobie popsujesz oczy.
Lecz on nie przestawał trzymać jej delikatnych palców w swoich.
Bardzo pocichu wyjąkał:
— Pani wiesz, że cię kocham...
Żywo wyrwała mu się, trochę się obruszywszy.
I, stanąwszy przed ławką, na której siedział: