Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/121

Ta strona została przepisana.

Ledwie wszedł do pokoju, rzuciła mu się na szyję ze śmiechem wesołym.
— Jesteś przecie!... tak długo czekałam... i nie zapomniałeś o jedzeniu!...
Jakób szybkim ruchem ręki dał jej znak milczenia.
— Pst!... pst!...
Zapytała go pocichu, czy przypadkiem odźwierna nie idzie za nim, chcąc się dowiedzieć, kogo tak późno w tym domu odwiedza.
Ale nie, i on także dostał się tu szczęśliwie.
W chwili gdy miał zadzwonić, brama otwarła się dla dwóch pań, powracających bezwątpienia od Dauvergne’ów. Wszedł pocichu i nikt go nie spostrzegł. Tylko tuż obok kobieta sprzedająca dzienniki, nie spała jeszcze i przechodząc widział przez drzwi cokolwiek uchylone, jak prała bieliznę w miednicy.
— A więc cicho!... nie róbmy hałasu!... dobrze?...
Odpowiedziała mu na to uściskiem długim, namiętnym i pokryła twarz jego pocałunkami.
Ta cisza tajemnicza, ta rozmowa, prowadzona szeptem, bawiła ją, iż zaledwie powstrzymać się mogła od głośnego wybuchnięcia śmiechem.
— Będziemy sprawowali się cicho, jak dwie małe myszki, nikt nas nie usłyszy, zobaczysz!...
I delikatnie, powolutku, chodząc na palcach z największą ostrożnością, zastawiła na stole dwie szklanki, dwa noże i dwa talerze.
Za każdym razem skoro tylko jakiś przedmiot postawiony zaprędko stuknął, lub mocniejszy brzęk wydał, musiała całą siłą powstrzymywać się od śmiechu.
On patrzył na nią, również rozbawiony jej ta-