Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/122

Ta strona została przepisana.

jemniczem krzątaniem się po pokoju, wreszcie rzekł półgłosem:
Myślałem, że jesteś głodna.
— Ależ tak!... umieram z głodu... W Rouen dali taki zły obiad, że go zaledwie skosztowałam.
— To możebym jeszcze zeszedł i kupił kurczę pieczone?...
— Niel... nie!... nie!... — przerwała mu szybko. — Nie chcę!... potem możebyś nie mógł się już dostać z powrotem... o nie!... nie chcę... obejdę się ciastkiem.
Usiedli jedno obok drugiego prawie na jednem krześle, ona podzieliła ciastka na dwie części i zaczęli zajadać je, patrząc na siebie, umizgając się.
Seweryna skarżyła się, iż czuje pragnienie. Wypiła dwie szklanki madery. Krew wystąpiła jej na twarz i zaczerwieniła policzki.
Za nimi piec rozpalony ogrzewał ich plecy.
Jakób przechylił się i pocałował Sewerynę w szyję, obnażoną z ubrania.
— Pst!... pst!...
Położyła palec na ustach i dała mu znak aby słuchał.
Z pod podłogi wydobywał się odgłos rytmiczny i dochodziły dźwięki tańca.
Bawiono się tam widocznie bardzo wesoło.
Sąsiadka obok otworzyła drzwi i boso pobiegła przez korytarz do zlewu, gdzie wylała mydliny z miednicy. Po chwili powróciła i zamknęła drzwi za sobą.
Taniec i muzyka na dole ustały chwilowo.
I znów zapanowała cisza, wśród której słychać tylko było odległy turkot wagonów, przesuwanych po szynach na stacji, i płaczliwy, urwany świst lokomotywy.