Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/123

Ta strona została przepisana.

Wtem odezwało się gwizdanie przeciągłe, a po niem dzwonki, zwołujące służbę na stację.
— Pociąg z Auteil — szepnął Jakób. To znaczy, że północ uderzy za dziesięć minut.
Po chwili milczenia uścisnął ją i głosem pieszczotliwym lecz cichym, prawie szeptem, zapytał:
— O czem myślisz?...
Nie odpowiedziała, zajęta myślami o chwili, jaką przebyła w tym samym pokoju ze swym mężem, gdy tu była po raz ostatni.
Tak samo i wówczas śniadanie zakończyło się ciastkami, na tym samym stole, wśród tego samego otoczenia, o tej samej prawie godzinie.
Myśli te wywoływały w jej głowie gorączkę, słowa cisnęły się na usta, chciała powiedzieć o wszystkiem.
Zdawało jej się, iż to wyznanie zacieśni jeszcze bardziej węzeł, łączący ją z Jakóbem.
Tak!... musi mu wyznać, wśród uścisków, wśród pocałunków.
Myśl o mężu, przywołała na myśl jego postać, zadrżała, czuła jego dotknięcie na swem ramieniu, obejrzała się mimowoli.
Zadrżała, czując wargi Jakóba na swych ustach...
Czyżby tym pocałunkiem jeszcze raz chciał powstrzymać słowa, wyznania?
Złączeni w uścisku namiętnym, nie zwrócili nawet uwagi na to, iż świeca zgasła, zatoczywszy kilka jasnych, ostatnich kręgów.
Nie mówili do siebie ani słowa.
W pokoju ciemno było zupełnie, zaledwie rozróżnić można było okna, w których odbijał bladawy blask śniegu. Tylko drzwiczki pieca, rozpalone do czerwoności, rzucały na sufit plamę krwawą.