Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/126

Ta strona została przepisana.

przycisnął ją do swej piersi, nie odejmując ust od jej szyji.
— O! bo ty nie wiesz, najdroższy...
Znów to wyznanie, fatalne, nieuniknione. I nic nie mogło go powstrzymywać, bo wydobywało się całą siłą z piersi Seweryny.
W całym domu nie było słychać szmeru najmniejszego. Nawet sąsiadka, sprzedająca dzienniki, spała już prawdopodobnie snem głębokim.
Paryż, pokryty śniegem, nie dawał najmniejszego znaku życia. Nawet na stacji ucichł już turkot wagonów jakgdyby ostatni pociąg odchodzący do Caen, zabrał ze sobą resztę gwaru i ruchu.
Ogień w piecu dogasał, plama czerwona znikła z sufitu. W pokoju było duszno, gorąco.
Jakób i Seweryna czuli się spowici w mgłę ciężką.
— O! bo ty nie wiesz, najdroższy...
Jakób spróbował ostatniego środka.
— Ależ wiem, wiem wszystko.
— Nie!... możesz się tylko domyślał.
— Wiem, że zrobił to, chcąc otrzymać spadek jaknajprędzej.
Rozśmiała się nerwowo, ironicznie.
— A, tak... spadek....
I pocichu, ciszej niż mucha brzęcząca na szybie u okna, opowiedziała mu swe lata dzieciństwa u prezesa Grandmorrina.
Początkowo chciała skłamać, nie przyznawała się do stosunków, jakie ich łączyły. Wkrótce jednak chęć wyznania wszystkiego otwarcie, uczyniła ją szczerą.
Wypowiadając owe szczegóły, czuła pewną ulgę, przyjemność. Słowa jej płynęły jak potok, wirem niepowstrzymanym