Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/127

Ta strona została przepisana.

— Wyobraź sobie, to było tutaj, w tym samym pokoju, w lutym, pamiętasz?... właśnie wtenczas Roubaud miał sprawę z podprefektem. Jedliśmy przy tym samym stole, spokojnie, wesoło, tak jak i my dzisiaj. On, naturalnie, nie wiedział o niczem. No... przecież nie byłam tak głupią, aby niepytana opowiadać te dawno minione awantury. I oto, sama nie wiem, jakim sposobem, z powodu jakiegoś pierścionka, czy jakiejś starej pamiątki, dosyć, że zrozumiał i domyślił się wszystkiego!... O!.... mój drogi!... nie, nie!... nie możesz sobie nawet wyobrazić, jak się obszedł ze mną.
Zadrżała.
Jakób czuł drobne jej ręce, zeciskające się silnie.
— Jednem uderzeniem pięści, powalił mnie na ziemię. Złapał mnie potem za włosy i tarzał po podłodze. Kopał nogami, chciał mnie zdeptać, jakby robaka jakiego!... Nie... dopóki żyć będę, nigdy tego nie zapomnę!... I znowu zaczął mnie bić na nowo!.. A!... Boże!... Gdybym ci powtórzyła to wszystko, o co mnie zapytywał, co zmuszona byłam mu powiedzieć!...
Widzisz... jestem otwartą, mówię ci o rzeczach, o których mogłabym nic nie mówić, i niktby mnie do tego nie zmusił, nieprawdaż? i mówię przecież wszystko otwarcie, a jednak nigdybym się nie ośmieliła dać ci najmniejsze pojęcie o tych brudnych zapytaniach, na które musiałam odpowiadać, gdyż inaczej byłby mnie zamordował... o!... z pewnością!... On mnie kochał... wiem o tem... musiało to być bardzo dla niego bolesne, gdy się dowiedział o wszystkiem, zgadzam się nawet na to, że byłoby o wiele szlachetniej z mojej strony, gdybym mu była to wszystko opowiedziała przed ślubem... prawda... Ale