Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/131

Ta strona została przepisana.

czuła, jak ziemia z pod nóg się naszych wymyka!... Byłam jakby oszołomiona!... Początkowo myślałam tylko o naszej walizie. W jaki sposób zabrać ją stamtąd?... czy ona nas nie zdradzi, jeśli ją tam zostawimy? Myśl o zabójstwie wydawała mi się głupią, jak senne marzenie, niemożebną do uskutecznienia.
Przecież nazajutrz schwytają nas na pewno, dowiodą nam wszystkiego... Starałam się uspokoić. Wmawiałam w siebie, że nic się nie stanie, nic stać się nie może. A jednak, słysząc jego rozmowę z prezesem, czułam z tonu słów, iż postanowienie jego było niewzruszone, dzikie, A pomimo to, był zupełnie spokojny; rozmawiał wesoło, jakgdyby nie miał żadnego złego zamiaru, i tylko we wzroku, rzucanym od czasu do czasu na mnie, czytałam zaciętość jego woli.
Widziałam w tym wzroku wyraźnie, iż zabije prezesa, gdy pociąg ujedzie jeszcze kilometr, może dwa... nie wiedziałam, lecz czułam dobrze, iż ma nawet punkt obmyślony, w którym dopełni morderstwa. Gdzie? nie mogłam się domyśleć. A jednak było to pewne; malowało się to w oczach, spokojnie patrzących na tego, który za chwilę miał już pożegnać się z tym światem.
Nie mówiłam ani słowa, czułam tylko dreszcz Wewnętrzny, który starałam się pokryć uśmiechem, w chwilach, gdy na mnie spoglądano. Dlaczego nie przyszło mi wówczas na myśl przeszkodzić wykonaniu tych strasznych zamiarów? Dopiero później ździwiłam się, gdym zrozumiała, że mogłam przecie krzyknąć przez drzwiczki wagonu, że mogłam nacisnąć sprężynę dzwonka alarmowego. W owej jednak chwili byłam jakby sparaliżowana, czułam się bezwładną. Zdawało mi się, że Roubaud znajduje się w swojem prawie; i, ponieważ mówię ci już wszy-