Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/132

Ta strona została przepisana.

stko otwarcie, muszą więc i to wyznać szczerze: pomimowoli, a jednak z całej duszy mojej, znalazłam się po stronie Roubauda przeciw prezesowi. Dlaczego? Należałam do obydwóch, nieprawdaż?... jeden z nich był młody... gdy tymczasem drugi... o!... pieszczoty drugiego... alboż ja wiem zresztą?... Robi się tyle rzeczy, na które później patrzy się z zadziwieniem, jakim sposobem można to było uczynić?... Dziś... gdy sobie pomyślę, że nie zdobyłabym się nigdy na odwagę, aby zarznąć kurczę!... A!... to uczucie nocy burzliwej!... ta groza straszna, nurtująca w mej piersi.
Jakób czuł to stworzenie wątłe, słabe, zamieniające się w potwór, pod wrażeniem uczucia, o którem mówiła. Wspomnienie tej sceny wywoływało gorączkę, zdradzającą się w przyśpieszonym oddechu.
— Powiedz mi... więc pomagałaś do zabójstwa tego starego?...
— Siedziałam w kącie — mówiła dalej, nie odpowiadając na zapytanie — mąż mój przedzielał mnie od prezesa, który zajmował kąt drugi. Rozmawiali o przyszłych wyborach. Przez chwilę ujrzałam, jak mąż mój przechylił się do okna i wyjrzał, chcąc upewnić się dokładnie, gdzie jesteśmy. Zdawało się, iż niecierpliwość nim miota. Za każdym razem śledziłam wzrok jego i zdawałam sobie sprawę z drogi przebytej. Noc była pochmurna. Czarne masy drzew przesuwały się przed naszemi oczyma z szybkością błyskawiczną. Słyszałam wciąż ten turkot kół, który wydawał mi się tak głośny jak nigdy. Jakiś zgiełk głosów jęczących, ponure wycie zwierząt, przeczuwacych śmierć bliską.
Pociąg biegł z największą szybkością. Nagle rozjaśniło się na chwilę w przedziale, usłyszałam echo turkotu odbite od ścian budynków stacyjnych.