Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/138

Ta strona została przepisana.

ręką, chwytałam drugą, przyciskałam się do wagonu, wiatr zawiewał mą suknią i tamował ruchy, chwilami nie mogłam postąpić ani kroku. Zdaleka na zakręcie widać już było światła ze stacji Barentin. Maszyna zaczęła gwizdać! „No!... ruszaj naprzód!“ O!... ten hałas piekielny, te wstrząśnienia gwałtowne wagonu; zdawało mi się, że wpadłam w środek huraganu, który niesie mnie jak słomkę leciuchną, dopóki nie rzuci mną o mury lub kamienie i nie rozbije na kawałki. Drzewa migały koło mnie, wydając jęki płaczliwe. Gdym doszła do końca wagonu, gdzie trzeba było przejść na stopień następny i chwycić inną poręcz, zatrzymałam się wyczerpana zupełnie. Sił mi już zabrakło. Roubaud pchał mnie ciągle i krzyczał brutalnie Zamknęłam oczy. Sama nie wiem jakim cudem szłam dalej. Chyba tylko siłą instynktu, jak zwierz dziki gdy uchwyci jaki przedmiot pazurami, bojąc się by nie upadł. Jakim sposobem nas nie zobaczono?... Przeszliśmy wzdłuż koło trzech wagonów... Szczególnie jeden z nich, drugiej klasy, przepełniony był podróżnymi... Widziałam dobrze ich twarze, oświetlone bladym płomieniem lampy... Dziś jeszcze, spotkawszy się z nimi, poznałabym je natychmiast... jakiś gruby jegomość z rudemi faworytami, dwie panny rozmawiały, śmiejąc się do siebie... Roubaud naglił coraz bardziej... Nie wiem nic więcej!... światła z Barentin zbliżały się, maszyna gwizdała... pamiętam tylko, że porwał mnie za włosy i poniósł w powietrzu, jedną ręką otworzył ponad moją głową drzwi przedziału i wrzucił mnie do środka jak pakunek. Zadyszana, siedziałam napół zemdlona, w kącie gdyśmy przybyli na stację. Słyszałam tylko, jak rozmawiał spokojnie z zawiadowcą w Barentin. Po chwili pociąg ruszył dalej. Dopiero wtedy upadł na ławkę...