Czyżby należały do kogo innego... przekazane mu zostały przez którego z pradziadów, żyjącego w czasach, gdy jedynem zajęciem człowieka, było duszenie zwierząt po lasach.
Nie chcąc patrzeć na nóż, obrócił się ku ścianie.
Ujrzał Sewerynę. Spała spokojnie, z oddechem regularnym, jak dziecko po wielkiem zmęczeniu. Jej ciężkie włosy czarne, rozpuszczone, pokrywały poduszkę aż do ramion. Na tle tem czarnem odbijało jej gardło, delikatne, miękkie, różowe.
Patrzył na nią, jakgdyby jej nie znał wcale. A przecież ją uwielbiał, widział jej obraz zawsze przed swemi oczyma i nieraz tak się weń wpatrywał, że zdawało się, iż w sen popada.
Zdarzało mu się to nawet i w drodze. Ze snu podobnego raz obudził się, przejechawszy przez stację całą siłą pary, nie zważając na sygnały, Nakazujące zwolnienie biegu.
Dziś jednak widok tego gardła delikatnego, białego, wpływał na niego szatańsko, czarował go. Czuł niepokonaną chęć pochwycenia za nóż, leżący na stole, i utopienia go w tem gardle, aż po samą rękojeść.
Zdawało mu się, iż słyszy już uderzenie głuche, szmer ostrza zagłębiającego się w ciało, trzykrotne drgnięcie, krew sączy się z rany... ciało sztywnieje...
Walczył, chcąc wyrwać się z objęć tego widziadła, a z każdą chwilą tracił coraz więcej wolę własną. Przeczuwał już chwilę, gdy pomimowoli będzie musiał uledz temu strasznemu popędowi.
Zabić Sewerynę?... Nie!...
Zerwał się gwałtownie, z zamiarem, że ubierze się jaknajprędzej, pochwyci nóż, wybiegnie na ulicę i zabije pierwszą spotkaną kobietę.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/143
Ta strona została przepisana.