Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/146

Ta strona została przepisana.

Śmiano się, mówiono głośno, Jakób nie słyszał jednak ani słowa. Ten mężczyzna przeszkadzał mu.
Po drugiej stronie ulicy spostrzegł inną postać kobiecą. Natychmiast puścił się za nią w pogoń. Szła wolno, zapewne do jakiegoś zajęcia ciężkiego, które jej bynajmniej nie uprzyjemniało życia, a prawdopodobnie i dochodów nie przynosiło wielkich. W ruchach jej malowała się niechęć i powolność, twarz wyrażała smutek rozpaczliwy.
Jakób, doścignąwszy ją, nie śpieszył się również, lecz upatrywał miejsca na jej szyi gdzieby dogodnie i skutecznie mógł uderzyć.
Musiała się domyślić, że ją ktoś ściga, gdyż obejrzała się po za siebie, i wzrokiem bolesnym wyrażała zadziwienie: Czego chcą od niej?
Zanim doszli do połowy ulicy Havre, obejrzała się jeszcze dwa razy, uniemożliwiając w ten sposób Jakóbowi dokonanie ciosu, do którego już się od kilku chwil przygotowywał.
Wyciągnął nóż z rękawa, już... już chciał uderzyć. Znów się obejrzała... a wzrok jej łagodny zdawał się wzywać litości! Ot tam, gdy zejdzie z chodnika, tam uderzy już napewno.
Nagle zawrócił i pobiegł za inną, która nadeszła z przeciwnej strony. Dlaczego? Bez przyczyny, pomimowoli, ponieważ w tej chwili właśnie tędy przechodziła... ponieważ... tak być musiało.
Za tą znów biegnąc, Jakób dostał się napowrót na dworzec kolei. Kobieta szła żywo jakkolwiek krokiem bardzo drobnym. Była zachwycająco ładną. Lat dwadzieścia najwyżej, a jednak już rozwinięta, blondynka, z oczyma niebieskiemi, wesołemi, śmiejącemi się do życia. Nawet nie zauważyła, że ktokolwiek idzie za nią.
Musiało jej się bardzo śpieszyć, szybko bowiem