co minutę. Krótkie tunele następować jeden po drugim w Courcelles, w Neuilly. Jedna chwila, jeden ruch i wszystko skończone.
— Byliście tego lata nad morzem? — zapytała stara jejmość.
— Tak jest, byliśmy w lipcu i sierpniu przez sześć tygodni w Bretanji, w kącie zapadłym, cichym, zabitym deskami od reszty świata... raj prawdziwy. Wrzesień spędziliśmy w Poitou u teścia. Posiada on w tamtych stronach obszerne lasy.
— A w zimie nie zajrzycie na południe?
— Owszem. Jedziemy do Cannes piętnastego, dom już wynajęty, kawałek ogrodu, widok na morze. Wysłaliśmy tam już kogoś co urządził wszystko i czeka na nasze przybycie. Nie jesteśmy zmarzluchami, broń Boże!... ani ja, ani mój mąż... ale to tak przyjemne... słońce!... Powrócimy w marcu. Cały następny rok spędzimy w Paryżu, a za dwa lata, skoro dzidzi wyrośnie już na dużą pannę, puszczamy się w podróż... A! doprawdy?... święta... ciągle święta... bez końca.
Radość jej była tak wielką, iż czuła konieczną potrzebę dzielenia się nią z kimkolwiek.
Dlatego też zwróciła się ku człowiekowi, obcemu jej zupełnie, ku Jakóbowi, i uśmiechnęła się do niego.
W tym ruchu węzeł i medaljon usunęły się, ujrzą! szyję różową z maleńkim dołeczkiem, cokolwiek zaciemnionym.
Palce jego zdrętwiały na rękojeści noża.
Powziął postanowienie nieodwołalne.
— Tu uderzę, w to miejsce właśnie... zaraz... za chwilę... za następnym przystankiem... w tunelu... nim dojedziemy do Passy.
Ale na przystanku w Trocadero wsiadł jakiś
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/149
Ta strona została przepisana.