Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/152

Ta strona została przepisana.

Czekała jeszcze chwil kilka, a widząc, że nie nadchodzi wyszła.
Wchodziła właśnie do pokoju z powrotem, gdy Jakób się ukazał.
— O! mój drogi! jedyny!... jakże się obawiałam.....
Zawisła u jego szyi, spoglądała mu zblizka w oczy.
— Co się stało, żeś tak długo nie wracał?
On wyczerpany, zmęczony, zziębnięty, uspakajał ją, nie zdradzając przebytego wzruszenia.
— Ależ nie... nie!... pańszczyzna przeklęta... Skoro tylko cię schwycą, nie chcą już puścić.
Zniżając głos, odezwała się pokornie, pieszczotliwie:
— Wyobraź sobie... zdawało mi się... O!... brzydkie przypuszczenie... tyle trosk mi napędziło!... zdawało mi się, iż po tem wszystkiem, co ci wyznałam, już mnie nie chcesz widzieć. Myślałam, żes pojechał i nie wrócisz już nigdy!... nigdy!...
Nie mogła powstrzymać łez, wybuchnęła głośnem łkaniem, Po chwili chwyciła go szalenie w swe ramiona:
— O!... mój jedyny!... gdybyś ty wiedział, jak ja potrzebuję miłości!... Kochaj mnie!... kochaj mnie bardzo!... ponieważ... widzisz... tylko miłość może wpłynąć na to, abym zapomniała o tem wszystkiem. Teraz, gdym ci opowiedziała wszystkie moje nieszczęścia nie powinieneś, nie możesz mnie opuścić!... zaklinam cię na wszystko, co ci jest drogiem!...
Ten gwałtowny wybuch uczucia, nie mógł pozostać bez wrażenia.
Jakób miękł z każdą chwilą.
— Nie, nie... kocham cię!... nie masz się czego obawiać...