Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/157

Ta strona została przepisana.

Wszystko zniknęło w głębi tej namiętności, która dokonała rozkładu ostatecznego. Alkohol nie mógł mu zapewnić chwil szczęśliwszych, szybciej upływających, swobodniejszych.
Uwolnił się od trosk codziennych, od owych drobnych kłopotów, które go nieraz do wściekłości doprowadzały. Czuł się zupełnie zdrowym, z wyjątkiem zmęczenia, które odczuwał po tylu nieprzespanych nocach. Stłuściał nawet cokolwiek, ale za to stał się ciężki, cerę miał żółtą, powieki jakby ołowiane, ruchy ospałe. Powracając do domu, wnosił weń za sobą wszechwładną obojętność.
Owe trzysta franków w złocie, które zabrał z pod podłogi, potrzebne mu były na zapłacenie długu panu Cauche, komisarzowi bezpieczeństwa, do ktorego wciąż przegrywał.
Pan Cauche był to gracz namiętny lecz zimny, co go czyniło strasznym wobec przeciwników. Mówił zawsze, iż gra jedynie dla przyjemności, musiał bowiem jako urzędnik i dawny wojskowy, zachować pewne pozory, nie przeszkadzało mu to jednak spędzać częstokroć całe noce w ustronnej salce kawiarni kupieckiej i zgarniać wszystkie pieniądze swych partnerów.
Złośliwi, coprawda, opowiadali, iż czynności jego służbowe w niezupełnym znajdują się porządku, i że nawet miano mu niezadługo zaproponować, aby się podał do dymisji.
Ciągnęło się to jednak jakoś z dnia na dzień, roboty widocznie miał niewiele, pocóż więc wymagać więcej staranności. Dosyć i tak już było, jak sądził, iż codziennie pokazywał się przez chwilę na dworcu kolejowym, gdzie każdy oddawał mu ukłon.
W trzy tygodnie później, Roubaud zadłużył się u pana Cauche na czterysta franków. Tłómaczył się,