Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/158

Ta strona została przepisana.

iż spadek, jaki otrzymała jego żona, pozwala mu na podobne małe wybryki, lecz teraz dodawał z uśmiechem, ze klucze od kasy spoczywają w rękach małżonki, dlatego w wypłacie długów karcianych nie może być punktualnym; każdy jednak może być pewnym iż odbierze w całości, co mu się należy.
Kilka dni później, będąc sam w domu, podniósł płytę posadzki i wyjął bilet tysiącfrankowy. Trząsł się cały przy tej czynności. Daleko łatwiej szło mu przedtem ze złotem. Tamto uważał tylko za pożyczkę, którą zwróci, gdy szczęście mu posłuży gdy tymczasem teraz, zabierając bilet tysiącfrankowy popełniał kradzież.
Mrowie przechodziło go na myśl o tych pieniądzach przeklętych, których nie miał nigdy poruszyć. Dawniej przysiągł przecież, iż gotówby był umrzeć z głodu, nie dotknąwszy tych pieniędzy. I nie mógł sobie w żaden sposób wytłómaczyć, gdzie i w jaki sposób znikły te skrupuły; zapewne codzień powoli przy powolnem trawieniu się wspomnień o dokonanem morderstwie.
W głębi tej dziury czuł coś wilgotnego, coś sprawiającego mdłości. Ze wstrętem dotykał tych pieniędzy.
Założył prędko taflę na swoje miejsce, przycisnął ją nogą i znów przysiągł, że pierwej rękę sobie uciąć pozwoli, aniżeli tam jeszcze raz zajrzy.
Obejrzał się następnie, czy go przypadkiem żona nie szpieguje, jak owej nocy, gdy wyjmował złoto.
Nie było jej.
Odetchnął swobodnie, na pokrzepienie wypił szklankę wody. I serce znów biło mu wesoło na myśl, że zapłaci dług zaciągnięty i że tyle mu jeszcze pieniędzy zostanie na dalszą grę.