Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/159

Ta strona została przepisana.

Ale gdy przyszło zmienić ten bilet tysiącfrankowy, straszna obawa go opanowała. Dawniej był odważniejszy, nie bałby się, gdyby nie to głupstwo, iż wmieszał żonę do tej całej sprawy.
Dziś, na samo wspomnienie o żandarmach, na czoło jego występował pot zimny.
Daremnie wmawiał w siebie, że sąd nie ma zapisanych numerów pieniędzy zaginionych, że proces cały został już na zawsze pogrzebany w aktach sądowych, strach przejmował go za każdym razem, gdy wstąpił gdziekolwiek w, celu zmienienia tego nieszczęsnego biletu.
Przez pięć dni nosił go przy sobie. Przyzwyczaił się tak, że musiał go czuć ciągle, dotykać każdej chwili, nie rozstawać się z nim nawet w nocy. Obmyślał najrozmaitsze sposoby, a wszystkie rozbijały się o nieprzewidzianą przeszkodę.
Najpierw zamyślał dokonać wymiany na dworcu kolei. Mógłby udać się do pierwszego lepszego z kolegów gdy otrzymają pensję. Po chwili namysłu, myśl ta wydała mu się nadzwyczaj niebezpieczną.
Lepiej pójść na drugi koniec miasta, naturalnie bez czapki urzędowej, i zmienić tam, kupując jakąś drobnostkę. Tak, ale czy to nie wywoła zdziwienia, iż na zapłacenie przedmiotu kosztującego najwyżej kilka franków, rozmienia bilet tysiącfrankowy?
Nie... najlepiej uczyni, udając się do składu tytoniu, gdzie bywa codziennie. Tam wiedzą przecież, iż odziedziczył spadek, nikt się więc nie zadziwi... Sposób to najprostszy.
Poszedł natychmiast. Doszedłszy do drzwi, zawahał się, powrócił na ulicę, przechadzał się nad brzegiem morza, dla nabrania odwagi. Po upływie