Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/17

Ta strona została przepisana.

Na progu obróciła się dwa razy z twarzą rozpromienioną, która mu jeszcze dziękowała.
Na ulicy Seweryna szła, jak warjatka, to po trotuarze, to środkiem, bez potrzeby, między powozami, narażając się na przejechanie.
Czuła w sobie potrzebę ruchu i krzyku.
Teraz pojmowała już, dlaczego ich ułaskawiono, nawet rzekła do siebie:
— Tak! boją się! niema niebezpieczeństwa, ażeby to chceli rozmazywać, głupia byłam, że się tak dręczyłam!... Ale nastraszę męża, niech się zachowuje spokojnie. Ocalona jestem! ocalona! co za szczęście!
Kiedy skręcała na ulicę św. Łazarza, zobaczyła na zegarze u jubilera, iż jeszcze dwadzieścia minut brakowało do szóstej.
— No! zafunduję sobie dobry obiad, mam jeszcze dosyć czasu.
Naprzeciw dworca kolejowego wybrała najokazalszą restaurację.
Usiadła sama przy stoliczku, obok lustra i okna, tak mogła widzieć ruch uliczny, i kazała sobie podać ostrygi, majonez z łososia i kurczę pieczone.
Wynagrodzić tem sobie chciała liche śniadanie.
Umierała z głodu, połknęła prędko kawał placka kaszkowego, który jej bardzo smakował i kazała jeszcze dodać do obiadu omlet z konfiturami.
Potem, napiwszy się kawy czarnej, już się spieszyła, bo tylko kika minut miała do odejścia pociągu.
Jakób, rozstawszy się z nią, poszedł do siebie, przebrać się w odzież roboczą, poczem udał się do remizy, gdzie zwykle przychodził na pół godziny przed wytoczeniem lokomotywy.
Zazwyczaj obejrzenie maszyny zdawał na Pe-