Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/23

Ta strona została przepisana.

— Niech się pan nie boi, nie spóźniłam się, jestem.
On również śmiał się, zadowolony, że już była.
— Dobrze! bardzo dobrze!
Ona znowu się wspięła i odezwała się ciszej:
— Mój przyjacielu, jestem zadowolona, bardzo zadowolona... Wszystko dobrze poszło, lepiej niż mogłam pragnąć.
Zrozumiał, o czem mówiła, i on się także bardzo ucieszył.
Potem pobiegła już do wagonów, ale raz jeszcze odwróciła głowę i odezwała się żartobliwie:
— Tylko teraz niech mi pan kości nie połamie.
Jakób zaś zawołał wesoło:
— E! niech się pani nie boi.
Już zamykano drzwiczki, i Seweryna ledwie zdążyła wsiąść.
Jakób, na znak nadkonduktora, zagwizdał, poczem otworzył regulator.
Pojechano.
Był to taki sam odjazd, jak owego pociągu tragicznego w lutym, o tej samej godzinie, wśród tego samego ruchu na stacji, wśród tego samego zgiełku i tego samego dymu.
Lecz teraz jeszcze było widno. Zmrok zapadał, ale jeszcze przejrzysty, łagodny, upajający.
Seweryna wyglądała oknem.
A na lokomotywie Jakób, stojąc po prawej stronie, ciepło ubrany w kaftan wełniany, z okularami na oczach, przypomocowanemi w tyle głowy, pod czapką, nie spuszczał wzroku z drogi, wychylał się co chwila, ażeby lepiej widzieć ciągnącą się przed nim przestrzeń toru.
Wstrząsany podskakiwaniem maszyny, na co nawet nie zwracał uwagi, rękę prawą trzymał na