szybrze, regulującym bieg, jak sternik na kole parowca, i manewrował ruchem niewidocznym a ciągłym, to miarkującym prędkość, to przyśpieszającym, lewą zaś ręką ciągle używał świstawki, bo wyjazd z Paryża jest trudny, pełen przeszkód.
Gwizdał przy większym spadku toru, przed stacjami, przy tunelach, przy każdym większym zakręcie drogi.
Gdy zdaleka spostrzegł sygnał czerwony, przeciągle zagwizdał, ostrzegając o sobie, i przebieg! jak piorun.
Zaledwie od czasu do czasu rzuca! okiem na manometr, obracając małą korbę pompki, skoro ciśnienie dosięgało dziesięciu kilogramów.
A wzrok jego zwracał się na tor kolejowy wciąż naprzód, czuwając nad najdrobniejszymi szczegółami, z taką natężoną uwagą, że nie widział pozatem nic innego, że nie czuł nawet jak wiatr zrywał się na burzę.
Manometr opadał; otworzył drzwi od ogniska, opuszczając zasuwę.
Pecqueux, przyzwyczajony do odgadywania myśli z ruchów, zrozumiał: młotem roztłukł kawałki węgla i, zagarnąwszy łopatą, wsypał dość równą warstwę na całej szerokości rusztu.
Gorący żar piekł nogi im obudwu; poczem, gdy drzwi zostały zamknięte, przejął ich do kości ostry powiew powietrza lodowatego.
Noc zapadała, Jakób podwajał ostrożność.
Rzadko czuł Lizę tak posłuszną jego woli; miał nad nią zupełną władzę, kazał jej jeździć, jak chciał, z zupełną samowładnością pana, a jednak nie folgował swej surowości, obchodził się z nią jak z poskromionem zwierzęciem, któremu zawsze należy niedowierzać.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/24
Ta strona została przepisana.