Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/25

Ta strona została przepisana.

Tam po za sobą, w pociągu, pędzącym całą siłą, widział delikatną postać, która mu się powierzyła z zaufaniem i uśmiechem na ustach.
Na tę myśl lekki go dreszcz przejmował, mocniej ściskał śrubę, kierującą ruchem, wzmagające ciemności przebijał spojrzeniem uporczywem, szukając sygnałów płomienistych.
Po przejechaniu łuków, jakie tworzy droga przy Asvieres i Colombes, odetchnął już trochę.
Aż do Montes wszystko było dobrze, jechało się po torze kolejowym, jak po stole, zupełnie swobodnie.
Za stacją Montes musiał pchać bardziej Lizę, ażeby dostać się mogła na dość znaczną wyniosłość, ciągnącą się parę wiorst.
Potem, nie zwalniając wcale, puścił ją na prostą drogę przez tunel Rolleboise, tunel długości dwóch kilometrów, które przebył w niespełna trzy minuty.
Już tylko jeden tunel miał przed sobą, tunel Roule, opodal od Gaillon, przed stacją Sotteville, niebezpieczną stacją, na której łatwo było o wypadki, z powodu powikłania sieci kolejowej, ciągłego wekslowania i ciągłego nagromadzenia wagonów.
Całą swą istotę skupił w oczach, które czuwały, w ręce, która prowadziła, i Liza, zadyszana i dymiąca, przejechała Sotteville pełną parą i zatrzymała się dopiero w Rouen, skąd wyruszyła, nieco spokojniejsza, pnąc się trochę wolniej na wzgórze, wznoszące się aż do Malonnay.
Księżyc wszedł bardzo jasny, siejąc srebrzyste światło, które pozwalało Jakóbowi rozróżniać najmniejsze krzaczki, a nawet kamienie przydrożne, szybko uciekające wdał przy biegu pociągu.
Kiedy przy wyjściu z tunelu Malonnay, zwrócił