Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/30

Ta strona została przepisana.

świadczali prawie przez dwa miesiące, teraz i błogością oddawali się temu ogarniającemu ich odrętwieniu.
Chcieliby się już stąd nie ruszać, szczęśliwi, ze mogą żyć tak zwyczajnie, nie potrzebując ani drżeć, ani cierpieć.
Nigdy Roubaud nie był tak pilnym urzędnikiem, tak sumiennym.
Codzień, już o godzinie piątej, wychodził na linję kolejową, wracał na śniadanie dopiero o dziesiątej, znów wychodził o jedenastej, nie było go w domu do piątej, i wracał dopiero po jedenastu godzinach służby...
Gdy zaś przypadały dyżury nocne, był na służbie od godziny piątej po południu, do szóstej zrana, nawet nie miał krótkiego wypoczynku po obiedzie bo jadł w swej kancelarji, a ciężką tę służbę znosił z pewnem zadowoleniem, bo z upodobaniem wdawał się w najdrobniejsze szczegóły, wszystko chciał widzieć, wszystko zrobić, jakgdyby w tej pracy znajdował zapomnienie, jakby dostarczała mu ona równowagi dla zwykłego życia.
Seweryna znów, prawie zawsze sama, bo co dwa tygodnie widywała go tylko przy śniadaniu i przy obiedzie, zapaliła się jakby do gospodarstwa.
Dawniej siedziała, szyła, haftowała, nie cierpiała krzątać się koło kuchni, sprzątania pokojów, co wszystko robiła Szymonowa, przychodząca na posługi od godziny dziewiątej do dwunastej.
Ale kiedy była już spokojną o siebie, pewna, że tu zostanie, myślała już teraz o porządku w mieszkania, krzesła z miejsca nie brała, ażeby go wprzód nie okurzyć.
Zresztą oboje spali spokojnie.
W pogawędkach, wspólnych przy obiedzie i