Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/31

Ta strona została przepisana.

kolacji, nigdy nie mówili o tej sprawie, tak, że musieli już wierzyć, że wszystko się skończyło, że wszystko było pogrzebane.
Szczególnie dla Seweryny życie stało się bardzo spokojnem.
Wkrótce lenistwo znowu ją ogarnęło i gospodarstwo oddała na łaskę starej Szymonowej, jak panienka, zdolna tylko do pracy igiełką.
Rozpoczęła robotę bez końca, dywan, który mógł ją zająć na całe życie.
Wstawała dosyć późno, z przyjemnością wylegując się w łóżku, kołysana przyjazdami i odjazdami pociągów, które wskazywały godziny, zupełnie tak dokładnie, jak zegar.
W pierwszych miesiącach małżeństwa, ten hałas na stacji, te gwizdania, stuk obracanych zwrotnic, huk, nagłe wstrząśnienia, w których wszystko się chwiało w jej mieszkaniu, dokuczały jej niezmiernie.
Potem przyzwyczaiła się powoli, teraz miała upodobanie w tym ruchu, w tej wrzawie stacyjnej, które właśnie dawały jej spokój.
Aż do śniadania podróżowała z jednego pokoju do drugiego, gawędząc z posługaczką i nic nie robiąc.
Po południu znów siadywała przy oknie w pokoju jadalnym, robota jej leżała na kolanach, a ona rada była, że może tak siedzieć bezczynnie.
Kiedy mąż był na dyżurze i wracał dopiero nad ranem, słyszała jak chrapał aż do wieczora, a zresztą te dnie dyżuru były dla niej najprzyjemniejsze, bo wtenczas jak przed ślubem mogła spokojnie się wysypiać i miała cały dzień wolny, prawdziwą rekreację.
Nie wychodziła njgdy, widziała tylko z okna