Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/37

Ta strona została przepisana.

kiem wymownym, ściskał jego rękę w nagłem uniesieniu, siła zaś tego uścisku przechodziła granice zwykłego koleżeństwa.
Jakób był prawdziwą rozrywką dla małżeństwa.
Seweryna przyjmowała go wesoło; gdy wchodził, wydawała lekki okrzyk, jak kobieta zbudzona w przyjemny sposób.
Rzucała wszystko, robótkę, książkę, zwykła ospałość opuszczała ją, a miejsce jej zajmowała rozmowa wesoła i śmiechy.
— A, jak to pięknie, żeś pan przyszedł. Oczekiwałam pana, myślałam wciąż o panu.
Dnie, w których Jakób przychodził na śniadanie, były prawdziwem świętem.
Znała już wszystkie jego ulubione przysmaki, sama wychodziła na miasto, aby kupić to, co lubiał najbardziej.
A wszystko to czyniła z całą uprzejmością, jak dobra gospodyni, przyjmująca przyjaciela domu, a nie zdradzając nic innego jak tylko chęć przypodobania się i potrzebę rozrywki.
— W poniedziałek będzie kreml przyjdź pan... ale napewno!
I nic więcej.
Tylko po miesiącu, gdy Jakób zainstalował się już na dobre, rozdział pomiędzy małżonkami stawał się coraz większy.
Seweryna coraz bardziej lubiała spać sama jedna.
Urządzała się tak, aby jaknajmniej spotykać się z mężem.
On zaś, co dawniej, w pierwszych dniach po ślubie, taki był gwałtowny, brutalny w objawach swej miłości, obecnie nie zważał nawet na tę oziębłość żony.