Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/40

Ta strona została przepisana.

Pewnego wieczora zbudziła się w nim dawna zazdrość dzika.
Poszedł do magazynów, aby wedle zwyczaju zaciągnąć do siebie Jakóba na szklankę wina.
Wracając spotkał na schodach do swego mieszkania Henryka Dauvergne, głównego konduktora.
Ten zmieszał się, zobaczywszy Roubauda i niepytany nawet, tłómaczył swoją wizytę u pani Roubaud jakiemś poleceniem, które mu dały jego siostry.
W rzeczywistości jednak od dłuższego czasu napastował on Sewerynę, ciesząc się nadzieją pozyskania jej względów.
Roubaud od samych drzwi zaczął już qroźnie wykrzykiwać nad żoną.
— Czego ten tu znów przyłazi?... Wiesz, że tego nie znoszę!
— Ależ, mój drogi, przyszedł tu, chcąc mi pokazać najnowsze wzory do haftu...
— Do haftu!... a jakże!... Cóż ty myślisz że ja jestem taki głupi i nie widzę czego on tu szuka... A ty!... strzeż się!...
I postąpił ku niej z pięścią zaciśniętą Seweryna pobladła jak ściana i cofnęła się pospiesznie, zdziwiona tym nagłym wybuchem, tembardziej niespodziewanym, iż już od tak dawna byli względem siebie zupełnie obojętni.
Roubaud jednak wkrótce się uspokoił i rzekł do swego towarzysza:
— Taki urwis wkrada się pomiędzy małżeństwo, sądząc, że żona w tej chwili rzuci mu się na szyję, a mąż kontent z podobnego zaszczytu, zamknie na to oczy. O!... krew się we mnie burzy, gdy o tem pomyślę... W podobnym wypadku zadusiłbym żonę... bez namysłu... Niechże się ten jego-