Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/42

Ta strona została przepisana.

Więzy ich miłości wzmocniły się; niezadługo doszli do tego, iż jeden znak, mrugnięcie oka wystarczało im do zrozumienia się wzajemnego.
Za każdą wizytą Jakób zapytywał ją spojrzeniem, czy mąż nie dał jej jakiego powodu do smutku.
Ona odpowiadała jedynie ruchem powiek.
Później dłonie ich szukały się po za plecyma męża, łączyły w długim uścisku, wypowiadały dotknięciem palców wszystko to, czego nie można było wypowiedzieć ustami.
Bardzo rzadko się zdarzało, aby na chwilę zostali sami, bez męża.
Roubaud nie odstępował ich nigdy i zawsze siedzieli razem w pokoju stołowym, w owym pokoju, który krył pod podłogą straszną tajemnicę.
Zresztą nie starali się o to, aby pozostać sam na sam.
Na myśl im nawet nie przyszło, aby naznaczyć sobie rendez-vous w jakim oddalonym zaułku dworca kolei.
Jak dotąd łączyło ich uczucie czyste, sympatja szczera.
Zadawalniało ich spojrzenie, uściśnienie ręki; mogli się w ten sposób porozumieć zupełnie.
Pierwszy raz, gdy Jakób szepnął do ucha Seweryny, że czekać będzie na nią w przyszły czwartek o północy po za magazynami, oburzyła się, wyrwała swą rękę gwałtownie.
Był to właśnie tydzień wolny, tydzień służby nocnej Roubauda.
Straszna jednak bojaźń opanowała ją na myśl, że ma wyjść ze swego mieszkania, że ma szukać tego człowieka tak daleko, wśród ciemności otaczających dworzec kolejowy. Ogarnęło ją pomieszanie,