Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/44

Ta strona została przepisana.

Miejscem ich przechadzek była przestrzeń szeroka, zajęta przez magazyny i inne budynki, przestrzeń pomiędzy ulicami Zieloną i François Mazeline, które przecinały tor kolejowy.
Pełno tam szop, budek, rezerwoarów, studni zabudowań rozmaitego gatunku; dwie wielkie remizy na pomieszczenie lokomotyw, mały domek Sauvagnatów otoczony ogródkiem, jak dłoń szerokim kilka ruder, w których składano uszkodzone wagony i przyrządy, warsztaty kolejowe i domki, gdzie sypiali maszyniści i palacze. Nie było nic łatwiejszego jak skryć się, zgubić się jakby w głębi gęstego lasu, wśród tych uliczek pustych, wśród tych zakrętów nie do wybrnięcia.
Przez godzinę używali tej samotności przyjemnej, czyniąc ulgę sercom swoim w słowach przyjacielskich, gromadzących się od tak dawna.
Nie chciała o niczem więcej słyszeć, jak tylko o życzliwości. Oświadczyła mu odrazu, że nigdy do niego należeć nie będzie.
Niegodziwością wydawało się jej splamić tą przyjaźń czystą, której ona tak potrzebowała, z której tak była dumną.
Potem odprowadził ją do ulicy Zielonej.
Usta ich splotły się w długim pocałunku, Seweryna powróciła do domu.
O tej samej godzinie w biurze zawiadowcy stacji Roubaud zaczynał drzemać, zapakowawszy się w fotel skórzany, z którego zrywał się dwadzieścia razy w ciągu nocy, aby wyprostować skurczone członki.
Do godziny dziewiątej przyjmował i wysyłał pociągi wieczorne.
Ostatni szczególnie wielkiej wymagał uwagi;