Ciągłe manewry, przeprzęganie wagonów, karty ekspedycyjne które należało przygotować samemu...
Nareszcie, gdy przyszedł pociąg pospieszny z Paryża i został już na bok usunięty, Roubaud zasiadał sam do kolacji, składającej się z kawałka zimnego mięsa przyniesionego z domu, pomiędzy dwoma kromkami chleba.
Ostatni pociąg przybywał z Rouen pół godziny po północy.
Całe wybrzeże pogrążało się w wielkiem milczeniu.
Gdzieniegdzie tylko świeciły napół przyćmione płomyki gazu, dworzec cały zasypiał w tem półcieniu.
Z całego personelu pozostawało tylko dwóch niższych urzędników i pięciu ludzi ze służby pod rozkazami pomocnika zawiadowcy.
I ci zwykle chrapali w najlepsze, wyciągnięci na ławkach z popodkładanemi pod głowę pięściami, jeden tylko Roubaud drzemał prawie z otwartemi oczyma, by w razie najmniejszego popłochu wszystkich obudzić.
Obawiając się, aby znużenie go nie przemogło i aby on sam zbyt twardo nie zasnął, nastawiał budzik na godzinę piątą, o której nadchodził pierwszy pociąg z Paryża.
Czasami jednak, szczególnie w ostatnich tygodniach, nie mógł spać zupełnie; ogarnęła go jakaś bezsenność; kręcił się tylko, wiercił w swym skórzanym fotelu.
W takim wypadku wychodził z dworca, przechadzał się wzdłuż toru kolejowego, dochodził nieraz aż do ostatniej budki sygnałowej, gdzie rozmawiał chwilę z dozorcą.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/45
Ta strona została przepisana.