Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/47

Ta strona została przepisana.

ryna uparła się iż nie usiądzie, chociaż nie przeszkadzała bynajmniej pocałunkom Jakóba.
Nie wstyd ją powstrzymywał, pozwalała mu pieścić się żarłocznie swym oddechem i sama się niem upajała.
Lecz gdy rozdrażniony, rozgrzany tym płomieniem, chciał ją pochwycić, opierała się, płakała i powtarzała zewsze jedno i to samo:
Dlaczego jej chce wyrządzić taką przykrość? Przecież to tak pięknie kochać uczuciem czystem, wzniosłem, nie zniżając się do zmysłów. Splamiona w szesnastym roku życia rozpustą starca, którego krwawe widmo ją przestraszało, przygnębiona następnie brutalną żądzą swego męża, zachowała czystość dziecięcą, dziewiczość, całą wstydliwość wobec namiętności niezrozumianej.
Co ją zachwycało u Jakóba, to jego słodycz, jego posłuszeństwo, jego bojaźń dotknięcia jej rękami, dopóki ona go nie objęła swemi drobnemi i delikatnemi.
Po raz pierwszy kochała, a nie chciała się oddać, bo to właśnie zatrułoby cały urok miłości: należeć do niego w ten sposób, jak należała do dwóch innych.
Pragnieniem jej bezwiednem było wrażenie to tak przyjemne przedłużyć do nieskończoności, stać się napowrót młodą, taką jaką była dzieckiem, mieć przyjaciela dobrego, jak się go miewa w piętnastym roku, i jak się go całuje z całych sił w pierwszym lepszym ukrytym kąciku.
Jakób, gdy go ominęła chwila gorączki nie przynaglał jej bynajmniej. Oddawał się cały temu tak dziwnemu dla niego szczęściu. Tak samo jak i ona zdawał się powracać do dziecięcości i rozpo-