Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/52

Ta strona została przepisana.

odzież na zmianę, mógł więc przebrać się od stóp do głowy jak to czynił co wieczór, przybywając do Hawru, gdy miał umówioną schadzkę z Seweryną.
Pecqueux siedział już tymczasem za stołem, umywszy zaledwie koniec nosa i palców.
Poczekalnia owa składała się poprostu z maleńkiego pokoju, pustego, pomalowanego na żółto, w którym był tylko piec do odgrzewania przyniesionych ze sobą wiktuałów, stół, przybity do ziemi i pokryty blachą cynkową, zastępującą obrus. Dwie ławki dopełniały umeblowania tego salonu.
Goście, przychodzący tutaj, zaopatrzeni byli w swe zapasy, które spożywali na papierze, niosąc kawałki do ust na końcu scyzoryka.
Obszerne okno oświetlało ten pokój.
— To dopiero deszcz przeklęty — zawołał Jakób, przykładając twarz do szyby.
Pecqueux siedział na ławce przed stołem.
— Pan nic jeść nie będzie? — zapytał.
— Nie, mój stary. Możesz dokończyć za mnie chleb i mięso, jeśli tego twój żołądek wymaga. Mnie się jeść nie chce.
Pecqueux nie dał sobie tego dwa razy powtórzyć. Rzucił się na mięso i wysączył do dna butelkę.
Często mu się trafiała podobna gratka, gdyż przełożony jego jadł mało. Pecqueux zato jadł za dwóch.
Po chwili odezwał się, napakowawszy pełne usta chleba i mięsa:
— Deszcz? a cóż to nam szkodzi, skoro jesteśmy pod dachem. Chociaż, coprawda, jeśli tak dalej lać będzie, to pan tu sam zostanie. Ja sobie pójdę.
Roześmiał się głośno, nie robiąc tajemnicy ze