swego stosunku z Filomeną Sauvagnat, tembardziej, iż nie chciał, aby Jakób go podejrzewał, jadzie się tak często błąka po nocach.
Filomena mieszkała obok swego brata, zajmowała pokoik na parterze tuż przy kuchni. Potrzeba było tylko zapukać do okiennicy, okno się otwierało, a pukający jednym krokiem znajdował się w pokoju.
Tą drogą, jak mówiono, dostawała się cała służba kolejowa.
Teraz jednak tylko Pecqueux był wpuszczany.
— Niech cię jasne pioruny! — zaklął głucho Jakób, widząc że deszcz, który już przed chwilą ustawał, na nowo padać zaczyna.
Pecqueux, niosąc do ust ostatni kawałek mięsa na końcu noża, zapytał z dobrodusznym uśmiechem:
— Co pan masz za zajęcie dziś wieczorem? hę? o! na nas dwóch zarząd skarżyć się nie może... nie niszczymy bynajmniej materaców przy ulicy Francois-Mazeline.
Jakób żywo odwrócił się od okna.
— Dlaczegóż to? — zapytał.
— A cóż? pan, tak samo jak i ja, zacząwszy od wiosny kładzie się spać koło trzeciej lub czwartej zrana.
Musiał coś wiedzieć, a może dostrzegł te częste schadzki.
Zresztę nic to dziwnego. W każdej sypialni łóżka stały parami, maszynisty obok palacza; zarząd starał się nawet w nocy połączyć byt tych dwóch ludzi przeznaczonych do pracy wiążącej ich razem na każdym kroku.
Pecqueux łatwo mógł zauważyć prowadzenie
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/53
Ta strona została przepisana.