Wybiegli prędko! Seweryna uciekała, ile jej siły pozwalały, kryjąc się wzdłuż murów. Jakób zniknął wśród stosów węgli.
I rzeczywiście był to najwyższy czas, gdyż Roubaud postanowił zrewidować remizę.
Przysięgał, iż złodzieje musieli się tam ukryć.
Zdaleka widać było światełka latarni, błąkające się tuż przy ziemi. Wkrótce odbyła się rewizja. Skończyła się na tem, iż wszyscy rozeszli się do domów zirytowani tą pogonią bezcelową!
Jakób, uspokojony nareszcie, postanowił udać się na ulicę Mazeline i przespać się choć chwil kilka.
Zaledwie uszedł kawałek drogi potknął się prawie o swego palacza Pecqueux, poprawiającego ubranie i klnącego strasznie choć pocichu.
— A tam co? mój stary?...
— Niech ich... nie pytaj pan lepiej. Ci łajdacy obudzili Sauvagnat. Usłyszał mą rozmowę z jego siostrą... wylazł w koszuli. Zaledwie miałem czas wyskoczyć oknem... O!... o!... słyszysz pan?...
Krzyki i płacz kobiety, odbierającej widocznie rzęsiste razy, mieszały się z przekleństwami mężczyzny.
— Hę?... a to jej garbuje skórę!... I pomyśleć, że ona ma trzydzieści dwa lata, a on ją tłucze jak małe dziecko, złapane na gorącym uczynku... A zresztą... co mi tam... przecie to jej brat.
— Mnie się jednak zdawało, że jemu o ciebie nie idzie... że gniewa się tylko, gdy kogo innego zastanie, — zauważył Jakób.
— Kto go tam może wiedzieć!... Czasami to udaje, że mnie wcale nie widzi... a czasami znów, jak pan słyszysz, wali i to porządnie!... Ale to mu nie przeszkadza kochać swej siostry, wołałby nie
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/59
Ta strona została przepisana.