Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/6

Ta strona została przepisana.

— A izdebka była tak licho umeblowana i tak! w niej panował nieład, że się wstydził.
— O! ja nie mieszkam, ale raczej się gnieżdżę — odpowiedział. — Lecz śpieszmy się, bo się obawiam, ażeby naczelnik nie wyszedł.
I rzeczywiście, kiedy się udali do małego domku, który zajmował naczelnik, ztyłu magazynu, już go nie zastali i bez skutku chodzili od remizy do remizy i wszędzie im mówiono, że będzie dopiero o wpół do piątej i wtedy mogą go znaleźć w warsztatach.
— Dobrze, przyjdziemy — oświadczyła Seweryna.
Potem, kiedy wyszli i znalazła się sama z Jakóbem.
— Jeżeli pan ma czas — rzekła — wszak to panu nic nie szkodzi, że z panem poczekam?
Odmówić nie mógł, a zresztą, pomimo niepokoju, jaki mu sprawiała, wywierała na niego coraz bardziej wzmagający się urok, tak wielki, że sztywność, jaką sobie względem niej postanowił zachować, topniała pod jej słodkiemi spojrzeniami.
Ona z tem wejrzeniem czułem i lękliwem, niezawodnie musiała kochać jak pies wierny, którego niema się nawet serca uderzyć.
— Naturalnie, że pani nie zostawię samej — odrzekł mniej szorstko. — Lecz mamy czekać jeszcze więcej, niż godzinę... Może pani pójdzie do kawiarni?
Uśmiechnęła się z radości, że wreszcie stał się serdeczniejszym, i żywo zawołała:
— O! nie, nie... nie chcę nigdzie się zamykać... Wolę iść z panem pod rękę po ulicach, dokąd pan chcesz.
I sama ujęła go pod ramię z kokieterją.