Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/61

Ta strona została przepisana.

chu, mogły nawet dach cały zerwać, nie zrobiwszy im krzywdy najmniejszej.
Kącik, wybrany w remizie, osłoniony był zgóry i z boków.
Pomimo to Jakób czuł niepohamowane pragnienie, aby mógł przycisnąć ją do swej piersi w jej własnem mieszkaniu, tam, gdzie wydawała się inną, bardziej powabną, z uśmiechem spokojnym uczciwej mieszczanki.
Ona się jednak opierała, nie tyle może z obawy przed czujnem okiem szpiegujących ją sąsiadów, ile raczej wskutek skrupułu.
Pewnego jednak poniedziałku w jasny dzień, zjadłszy śniadanie, na które go jak zwykłe Roubaud zaprosił, rozmawiał z Seweryną, śmiejąc się i żartując.
Męża nie było w domu, gdyż wezwany został za jakimś ważnym interesem przez naczelnika stacji.
Jakób, żartując, pochwycił Sewerynę w swe ramiona, nosił ją po pokoju, nareszcie duszącą się od śmiechu rzucił na łóżko.
Szał i płochość sprawiły, iż zapomnieli o wszystkiem.
Seweryna opierała się cokolwiek śmiejąc się i żartując, wreszcie uległa, zwyciężona czułym uściskiem i pieszczotliwemi słowami.
Od tego czasu w czwartki i soboty Jakób po północy przychodził zawsze na górę.
Było to jednak bardzo niebezpieczne. Nie śmieli się ruszyć z powodu sąsiadów, a jednak czuli, iż uczucie ich się zwiększyło, radość podwoiła.
Niekiedy przychodziła im ochota do urządzenia jednej z dawniejszych schadzek wśród stosów węgla, i biegli wówczas do remizy, nie zważając na mrozy grudniowe.