Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/65

Ta strona została przepisana.

Od czasu gdy pięciofrankówki zaczęły topnieć w kawiarni, nieraz była w kłopocie, czem zapłaci praczkę. O drobiazgach, o jakichkolwiek przyborach toaletowych nie miała nawet co i myśleć.
Owego właśnie wieczora, gdy wybuchła pierwsza sprzeczka, poszło o kupno bucików, gdyż jedyne, jakie miała na nogach, mocno już były zniszczone.
Roubaud zabierał się właśnie do wyjścia, a nie mogąc znaleźć noża stołowego do ukrajania kawałka chleba, pochwycił za duży nóż z szuflady, ową broń, użytą przy zamordowaniu Grandmorrina.
Ona patrzyła na niego, słuchała wymówek, iż niema piętnastu franków na buciki dla niej, i nie wie czy prędko je mieć będzie, skąd je bowiem weźmie.
Pomimo odmowy, kilkakrotnie powtórzyła swe żądanie; upierała się i była coraz bardziej rozdrażnioną.
W końcu wskazała palcem na ów punkt posadzki, gdzie zagrzebane były ślady morderstwa. Powiedziała mu, iż tam leżą pieniądze, niech jej da ztamtąd.
Roubaud pobladł straszliwie, upuścił nóż, który z brzękiem wpadł do szufladki.
Przez chwilę myślała, iż ją uderzy.
Zbliżył się ku niej i jąkając wyrzekł, iż te pieniądze mogą tam zgnić, że pozwoliłby sobie prędzej rękę uciąć, zanimby ich dotknął.
Zacisnął pięści, zagroził, że ją zabije, gdyby ośmieliła się w czasie jego nieobecności podnieść taflę i skraść choćby grosz jeden.
Nigdy! Nigdy! To umarło! to już pogrzebane! Groźba ta była zresztą zbyteczna; Seweryna pobladła na samą myśl; iżby tam miała szukać pomocy.