Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/68

Ta strona została przepisana.

kolanie, bardzo dotkliwą, która zmusiła ją do powierzenia się starannej opiece specjalisty, i co piątek wyjeżdżała pociągiem pośpiesznym o szóste; minut czterdzieści zrana, tym samym, który prowadził Jakób, spędzała z nim dzień cały w Paryżu i wracała również pośpiesznyrń pociągiem o wpół do szóstej wieczorem.
Z początku uważała sobie za obowiązek, zdawać sprawę przed mężem z postępów kuracji kolana, czasami było lepiej, czasami gorzej, lecz wkońcu, widząc, że jej prawie nie słucha, przestała o tem mówić.
Niekiedy patrzyła na niego i zapytywała sama siebie, czy on się też domyśla, a może wie o wszystkiem.
— Jakto? ten człowiek miotany wściekłą zazdrością, zdolny do morderstwa, zaślepiony w napadzie szaleństwa nikczemnego, dziś doszedł do tego, że pozwala jej na wszystko?
Nie, nie mogła w to uwierzyć. On chyba zgłupiał poprostu.
W pierwszych dniach grudnia, pewnej nocy zimnej, śnieżnej, Seweryna oczekiwała bardzo długo na swego męża.
Nazajutrz, w piątek, zaraz o świcie miała wyjechać. Wieczorem spakowała starannie torbę podróżną, przygotowała ubranie, aby zrana nie tracić czasu, lecz wnet wyskoczyć z łóżka i być gotową.
Wreszcie położyła się i zdrzemnęła koło pierwszej w nocy.
Roubaud nie powracał.
Dwa razy już się trafiło, iż przyszedł do domu o świcie, oddany namiętności, nie mogąc wyrwać się z kawiarni, gdzie mały pokoik, na samym końcu