Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/69

Ta strona została przepisana.

zakładu, zamienił się w prawdziwy dom gry. Grano tam obecnie w ekartè, o grube nieraz sumy.
Seweryna zadowolona, że spać może sama, ukołysana marzeniem o jutrze, spała snem spokojnym, otuliwszy się ciepłą miękką kołdrą.
Trzecia godzina wybiła, gdy zbudził ją dziwny hałas.
Z początku nie mogła pojąć co to takiego. Zdawało jej się, iż śni i zasnęła znowu. Było to jakby głuche wyważenie drzwi, trzeszczenie drzewa; ktoś widocznie chciał się zakraść pokryjomu.
Nagłe szarpnięcie i głośny łoskot tak ją przestraszyły iż zerwała się na równe nogi.
Przelękła się okropnie. Nie... nie myliła się... ktoś wyłamuje zamek od sieni.
Przez chwilę siedziała na łóżku, jak wryta, w uszach jej dzwoniło, nie miała siły, aby wstać i zobaczyć co się dzieje.
Po długiej chwili wstała nareszcie, szła pocichutku, boso i uchyliła ostrożnie drzwi od pokoju.
Pobladła z zimna i przestrachu, wydawała się jeszcze szczuplejszą bez ubrania, w jednej tylko koszuli.
Przez drzwi uchylone zajrzała do sali jadalnej, a widok jaki tam dostrzegła przygwoździł ją ździwieniem i przerażeniem.
Na podłodze Roubaud, rozciągnięty na czworakach, odejmował taflę zapomocą noża. Świeca stojąca w lichtarzu tuż obok niego, oświecała pokój i rzucała potworny cień Roubauda aż pod sam sufit. Pochyliwszy twarz nad tą dziurą, tworzącą na posadzce plamę czarną, patrzył oczyma rozszerzonemi. Krew zaczerwieniła silnie jego policzki. Wyglądał jak zbójca.
Brutalnie zagłębił rękę... nie znalazł nic. Drżąc