Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/7

Ta strona została przepisana.

Teraz, kiedy nie był zabrudzony od kurzu, wydawał się jej dystyngowanym, miał w oczach jej minę urzędnika zamożnego, dumnego z niebezpieczeństw, na jakie codzień się narażał w podróży.
Nigdy przedtem nie zauważyła, że jest tak przystojnym chłopcem, z twarzą okrągłą, regularną, wąsami bardzo ciemnemi na skórze białej; tylko oczy trwożliwe, z odbłyskiem złotawym, które i teraz odwracały się od niej, budziły w niej pewną nieufność.
Jeżeli unikał spoglądania na nią, czyż nie dlatego, ze nie chciał się do niczego zobowiązać, że chciał pozostać panem działania nawet przeciw niej.
Odtąd, w niepewności ciągłej będąc i drżąc na myśl o gabinecie przy ulicy Rocher, gdzie ważyły się losy jej życia, Jedno miała na celu, ażeby tego człowieka, który ją prowadził pod rękę, całkiem do siebie przywiązać, wymódz na nim, ażeby i on patrzył jej w oczy tak, jak ona w Jego patrzyła.
Wtedy do niej już będzie należał.
Nie kochała go wcale, nie myślała nawet o tem.
Chciała tylko uczynić go od siebie zależnym ażeby nie potrzebowała się go obawiać.
Kilka minut szli, nie mówiąc nic, wśród bezustannego tłumu przechodniów, których taka zwykle obfitość w tej ludnej dzielnicy miasta.
Niekiedy musieli aż schodzić z trotuaru i przechodzić środkiem ulicy między powozami.
Wreszcie znaleźli się na skwerze Batignolles, prawie pustym o tej porze roku.
Niebo, wymyte ulewą ranną, było niezwykle czerwone, w promieniach ciepłych słońca marcowego kwitły bzy.